Wiosna. Śniegi (tam, gdzie były) topnieją. Spod białej warstwy zaczynają nieśmiało przebijać błyszczące kapsle i puszkowe zawleczki. Pod drzewem raźnie błyska szkiełko zielonej butelki. Na gałęziach kwitną plastikowe paski i kablowe otuliny, roztaczając wokół kolorowy blask. Ciepły wiatr toczy po polanach i leśnych ścieżkach „jednorazówki” z pobliskiego marketu. To obraz wiosny w naszych lasach – lasach miejskich i użytkach ekologicznych.
Nie sposób nie myśleć o przyszłości bez uwzględnienia energii elektrycznej, od której jesteśmy cywilizacyjnie coraz bardziej zależni. Elektryfikujemy coraz więcej aspektów naszego życia – wynika to z usprawniania codziennych czynności i rozwoju technologicznego. Elektryfikacja natrafi na niemożliwą do przejścia barierę, jeżeli producenci prądu obciążą środowisko ponad możliwą do akceptacji barierę.
Zbudowaliśmy system gospodarki odpadami, który stoi na głowie. Łamie zasadę „zanieczyszczający płaci”. Przestawianie systemu z głowy na nogi zapowiedziano w Polsce już dziesięć lata temu. Były zapowiedzi polityczne, zobowiązania wobec partnerów z Unii. I co? I nic, przynajmniej jak dotychczas.
Martwe drewno – na przekór swej nazwie – pełne jest życia. Trudno dziś wyobrazić sobie zajęcia z ekologii, podczas których nie mówiłoby się o tym, jak jest ważne. I choć świadomość w tym zakresie rośnie, to wciąż myśli się o nim głównie w kontekście lasów o charakterze naturalnym. Tymczasem wielkogabarytowe martwe drewno w przestrzeni miejskiej to nie tylko siedlisko zastępcze dla niezliczonej rzeszy drobnych bezkręgowców, grzybów i mikroorganizmów, ale także magazyn wody, stanowiący wręcz alternatywę dla ogrodów deszczowych.
Rozwój recyklingu bioodpadów, inaczej zwany biorecyklingiem, jest niezwykle istotnym elementem gospodarki o obiegu zamkniętym. Kryzys energetyczny sprawił, że wzrosło zainteresowanie inwestycjami w biogazownie, mimo że koszty inwestycyjne tych instalacji są wyższe niż w przypadku kompostowni. Polska szuka odpowiedzi na oba biorecyklingowe wyzwania.