Po ponad miesiącu od początku katastrofy ekologicznej nadal nie wiemy, co było jej bezpośrednią przyczyną. Wśród fachowców budzi to trwogę bodaj jeszcze większą niż sam fakt, że tragedia się wydarzyła. Bo nie dość, że nie potrafiliśmy zapobiec zatruciu rzeki, to na dodatek nie mamy najmniejszej wiedzy o środkach, które należałoby podjąć, by katastrofom zapobiegać w przyszłości. Tę pracę należy podjąć od podstaw.

Z dotychczasowych ustaleń rządu, potwierdzonych badaniami zagranicznymi, wynika, że nie było jednej konkretnej przyczyny katastrofy. Skłaniać się zatem można do hipotezy wieloprzyczynowości, spotęgowanej niskim stanem wód. – Splot niekorzystnych czynników może powtarzać się także w przyszłości. Odpowiedź na to wymaga redukcji znaczenia każdego z nich. 

To przekłada się na konieczność powołania sprawnego aparatu, który jednocześnie prowadziłby monitoring sytuacji, a gdy to potrzebne, wprowadzałby zarządzanie kryzysowe. Tego wszystkiego nie mamy – mówi Marian Żuber, ekspert Katedry Kształtowania i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.

Niedostateczny monitoring

W Polsce działa kilka tysięcy punktów monitorowania jakości wód – powierzchniowych i podziemnych. Taka sieć, uzupełniana badaniami z punktów mobilnych, może by i wystarczyła....