Mija 19 lat od chwili przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Przed władzami RP było wiele wyzwań, ale chyba nikt się nie spodziewał tak olbrzymich problemów z implementacją dyrektywy ściekowej1. Negocjatorzy byli zadowoleni z porozumienia dotyczącego roku 2015 jako daty całkowitej implementacji zapisów tej dyrektywy i końcowego wdrożenia w życie jej zapisów w każdej gminie. Przekonanie to wynikało ze spodziewanych olbrzymich dotacji przeznaczonych na inwestycje w gospodarce ściekowej.

Szybko okazało się, że wcale nie jest tak różowo. Wysyłane sygnały z Brukseli coś tam mówiły o europejskich standardach, normach unijnych, które należy wdrażać tutaj, w Polsce, oraz zunifikowanych przepisach dotyczących budowy kanalizacji i oczyszczalni ścieków. Zadufanie w sobie, sobiepaństwo i wiara w nieomylność oraz brak konsekwencji nieprzestrzegania przepisów unijnych bardzo szybko zaczęły przynosić niepokojące rezultaty pozornego wdrażania treści dyrektywy ściekowej. 

Po dodaniu kolejnych wyborczych (samorządowych i centralnych) obiecanek zaczął powstawać olbrzymi zakalec, konsumowany, ale też powiększany po dziś dzień.

Dzwonek alarmowy

Pierwszym sygnałem ostrzegawczym był rzeczywisty brak inwentaryzacji gminnego stanu posiadania sieci kanalizacyjnych, stanu oczyszczalni ście...